Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi arturswider z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 54342.85 kilometrów w tym 803.31 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 30.11 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 280113 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy arturswider.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 31.80km
  • Teren 31.80km
  • VMAX 49.30km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • HRmax 194 ( 97%)
  • HRavg 168 ( 84%)
  • Kalorie 1289kcal
  • Podjazdy 1326m
  • Sprzęt Rower MTB :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Śnieżka UpHill Race 2015!!! Z Moniką rzecz jasna!!! :)

Niedziela, 9 sierpnia 2015 · dodano: 26.08.2015 | Komentarze 2

No i nadszedł ten dzień... Dzień, na który czekaliśmy z Moniką odkąd postanowiliśmy, że razem zdobędziemy Śnieżkę. To, że zdecydowałem się na ten wyścig, to kwestia tego, że zawsze chciałem tam wjechać rowerem. A dwa, że nigdy nie byłem tak wysoko na rowerze. Monika też miała podobne marzenie, żeby wjechać tam na rowerze. A skoro oboje mieliśmy takie samo marzenie, to cudownie było zrealizować je razem. :)

Do Karpacza pojechaliśmy rano w niedzielę. Nie było sensu jechać w sobotę, bo raz, że zostało bardzo mało wolnych miejsc noclegowych (a do "Marcela" nigdy więcej nie pojadę), a dwa szkoda $$ skoro nie jest to daleko od Wrocławia. Dojechaliśmy na miejsce 1,5h przed startem. Udało nam się zaparkować tuż koło startu. Fuks! :) Poszliśmy po numery startowe, a w drodze powrotnej zobaczyliśmy start i całą strefę wyścigową. Monika dostała numer 1. Tak! Słownie NUMER JEDEN!!! Ależ klimat! :) Ludzi było masa. Emocje udzielały się nam obojgu. Monika od samego rana była bardzo skoncentrowana. Ja zacząłem się koncentrować już na miejscu w Karpaczu. Przygotowaliśmy rowery, przebraliśmy się, zjedliśmy jeszcze po bananie i po ciastku i pojechaliśmy na rozgrzewkę. Jedna runda do góry 2km i z powrotem do startu. Po dojechaniu okazało się, że ludzie już się ustawiają w sektorach, więc i my się wkręciliśmy przez płot w środek stawki. Czuć było adrenalinę. I w oczach Moniki i w moich. Po Audaxie w Głuchołazach to drugi nasz start razem ale pierwszy w tak dużej grupie dla Moniki. Czekając na start, przekazałem Monice ostatnie wskazówki jak ma jechać na początku w tym tłumie, na co uważać i jak rozłożyć siły. Minuta do startu, ostatnie przytulenie i... START!!!

Ludzie rzucili się na maksa. Niby miał to być start honorowy, a poszła akcja od razu od startu. Przez chwilę jechaliśmy razem z Moniką, ona za mną, ale za niedługo wszystko popękało i zostaliśmy sam na sam z naszymi rowerami. Podczepiłem się pod większą grupkę i jechałem z nimi do Wanga, mijając sporo ludzi po drodze. Odcinek od startu do Wanga, to asfalt, więc i jazda mega przyjemna, mimo, że cały czas pod górkę 5%/6%. Na pierwszym kilometrze, jak zawsze, lekka zadyszka ale na szczęście przed brukiem wszystko się uspokoiło i mogłem skupić się na jeździe. WANG. Pierwsze "dogadywanie się" z brukiem. Byliśmy tu z Moniką 25 lipca na moje urodziny i wjeżdżaliśmy tam na rowerach. Więc dobrze znałem ten fragment. Minąłem z 20 osób tam mimo, że nachylenie pod 20%. ;) Mijam bramę Karkonoskiego Parku Krajobrazowego i bruk, bruk, kostka i bruk... do samej mety telepanie rowerem. Pierwsze "sztajfy" rozgrzewają mnie na dobre. Mijam Krystiana z BRT i doganiam innego kolegę. Jest dobrze. Jadę raczej blisko pobocza i to albo prawą albo lewą stroną, bo tam kostki wydają się najbardziej równe. Ostro pracując dojeżdżam do pierwszego miejsca wypoczynku "tam gdzie jedzą Kebaby" jak mówimy z Moniką. Wjeżdżamy w las. I za niedługo zaczyna się ten najdłuższy i najbardziej stromy odcinek długo ciągnący się aż za "Strzechą Akademicką". Jest ciężko. Momentami kostka mega nierówna. Odcinek przy schronisku MEGA stromy. Stawiam na około 26%/28%. Na zakręcie stoi bufet z wodą. Łapię w biegu jeden kubek. Wychylam na raz. Wiem, że za niedługo jest to wypłaszczenie na kilometr przed "Domem Śląskim". Mocniej dociskam na pedały i doganiam Krzyśka z BRT. Mijam go. Emocje rosną. Przede mną już tylko Prezes. Niestety na tym płaskim odcinku i na zjeździe do "Domu Śląskiego" tracę trochę, gdyż nie jestem dobrym zjazdowcem w MTB. Czuję to, że mogłem tam szybciej zjechać. No nic, jadę dalej. Mijam schronisko, a przede mną majaczy się już właściwa "Śnieżka"... Zaczynam końcowy podjazd na szczyt. Dłuuuuuga prosta wzdłuż góry nie daje spokoju. Męczy ale jedzie się. Co raz mijają mnie pojedyncze osoby zjeżdżające już w dół po przejechaniu kreski. To motywuje mnie do jeszcze mocniejszej jazdy. Dojeżdżam do rozdroża, wiem już, że jest blisko. Ostatnia agrafka i ostatnia prosta. Dojeżdżam do szczytu, zakręt w lewo i na pewno sama końcówka 100 metrów ma ponad 30%. Siła na maxa i META!!! Medal na szyi i radość w sercu. Krótki odpoczynek, przybijam piątki ze znajomymi, czekam z 6 minut, gadam chwilę z ekipą z BRT i zjeżdżam w dół, bo gdzieś tam na dole walczy moja ukochana!!!

Umówiłem się z Moniką, że będę czekał na nią przy Domu Śląskim. Zjeżdżam więc do niej aby wesprzeć ją podczas jazdy, dać wodę, pomóc jej. Mam ze 300 metrów do schroniska, patrzę, a Monika już tu!!! SUPER!! Krzyczę do niej, a ona wrzeszczy "woda, woda, daj mi bidon!!!" Rzucam rower, biegnę za nią, daję jej mój bidon z wodą, wkładam jej podczas jazdy do koszyka i zabieram jej pusty. Monika pojechała dalej w górę. Nie zastanawiam się długo, wracam po rzucony na kostkę rower i... biegnę za Moniką. Dochodzę do niej i od tego momentu całą resztę podjazdu idę, a raczej podbiegam i biegnę za nią, aby wiedziała, że jestem obok niej. Co ktoś krzyczał coś do niej, z kibiców stojących na poboczu to ja się darłem z tyłu: "MOJA KOBIETA!!!". Byłem taki dumny z niej! Jak ona walczyła! Pokazała pazury! :) Dojeżdżamy do ostatniej agrafki, widzę w jej oczach rozpacz z bólu i już ze zmęczenia, ale krzyczę jej, że już blisko i że ma walczyć. Ma w sobie wiele zacięcia. Zaciska zęby i jedzie dalej, nie poddaje się. Walczy! Ostatni zakręt. Mi już naprawdę ciężko biegnie się za nią z rowerem i w spd po tym bruku. Zaciskam zęby i biegnę za nią dalej. 40 metrów, 20, 10 i META!!! Wpadam razem z nią raz jeszcze na szczyt. Monika puszcza rower. Odkładam nasze dwa na ziemię. Krzyczy z radości. Przeżywa euforię. Medal ląduje na jej szyi. A dla mnie najważniejsze to, że jestem tu z nią. Dla niej też. Widziałem, to w jej oczach, że jest dumna z nas, z siebie, że to zrobiła. Moja dzielna!

Na szczycie odpoczywamy. Robimy sobie zdjęcia. Śmiejemy się, rozmawiamy, przeżywamy wyścig. Potem zjeżdżamy na dół, do Domu Śląskiego, gdzie zorganizowali punkt żywieniowy. Siadamy do stolika BRT, rozmawiamy i przeżywamy wyścig. Potem wszyscy razem zjeżdżamy do Karpacza. Na mecie odbieramy paczki z nagrodami, koszulki i inne gadżety. Żegnamy się ze znajomymi i pakujemy wszystko do auta. Mega szczęśliwi dojeżdżamy do Wrocławia. :)))

Monika: 1:49:18 8/K2 :)))
Mój czas: 1:20:41 60/M3 - 139 OPEN


Kategoria Trening Siłowy



Komentarze
arturswider
| 21:46 środa, 26 sierpnia 2015 | linkuj Marzenia to istota szczęścia. :)

Tak, jesteśmy "Dream Team" Honey. Nie ma porównania do tego przeżycia. To było coś takiego, co zdarza się raz na milion chwil... Czas, który poświęciłem na Twoją formę dał mi tyle radości co nic wcześniej. To był piękny czas! :)

Ale oboje wiemy, że "Dream Team" pokaże jeszcze niejeden pazur! :)
Monika | 19:47 środa, 26 sierpnia 2015 | linkuj "Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem, i tak zawsze aż do końca"...

To był jeden z najpiękniejszych dni ever!!! Dziękuję Ci Arturze za to i za pracę nad moją formą - bez tego nie wjechałabym na Śnieżkę, albo wprowadzałabym rower :P :)

A wiesz co jest najlepsze? Nazwano Nas "Dream Team" więc to nie koniec... ;) :-*
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa eciwk
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]